niedziela, 20 marca 2011

I blame Coco 20.03.2011 Warszawa

Ach co to był za koncert! Zwykle występy jakimi się do tej pory zachwycałam to albo dobrze przygotowane show (Peaches), albo duża ilość anegdotek między utworami (Tegan and Sara). Tu nie było ani jednego ani drugiego, czym w ogóle nie jestem zawiedziona. Powodów jest kilka, ale przede wszystkim perfekcyjny muzycznie występ i urok osobisty Coco. Wokal czyściutki, chłopcom na gitarach, syntezatorze i perkusji na pewno muszę się z bliska przyjrzeć, a raczej osłuchać. Eliot Sumner to przepiękna "kobieta totalna" i choć nie mówiła za dużo, to sposób w jaki poruszała się na scenie i patrzyła na widownie pociągał chyba wszystkich. Fani wykazali się znajomością tekstów utworów nawet nie singlowych i to dzięki fanom, choć wydawało się, że piosenka Ceasar bez Robyn jest jak Doda bez Nergala, to wcale tak nie było. To interakcja publiki i wokalistki dała temu finiszowi moc.
We love Coco!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz